Po ponad trzydziestoletniej nieobecności w canneńskim konkursie mistrz
Skolimowski wrócił na Lazurowe Wybrzeże z nowym filmem. "
IO", jak wskazuje sam tytuł, to opowieść o osiołku. Czyli, tak naprawdę, o ludziach. Sprawdźcie, co o nowym dziele twórcy "
Walkoweru" , "
Fuchy" i "
Essential Killing" sądzi Michał Walkiewicz.
***
recenzja filmu "IO", reż. Jerzy Skolimowski
"Jak robi osiołek?"
autor: Michał Walkiewicz
Skolimowski płakał na
Bressonie. Od tego najwyraźniej wszystko się zaczęło (a nawet, jeśli nie – nie psujmy pięknej anegdoty). Potem była wielka kariera, w Polsce i na obczyźnie, czas pełen wrzasku i wyciszenia, chwile wielkich sukcesów i sromotnych porażek, zaskakujących artystycznych zwrotów oraz gatunkowej żonglerki, tak obcej w naszej modernistycznej tradycji filmowej. A dziś
Skolimowski do
Bressona wraca. Jego "
IO", film o onomatopeicznym tytule, od imienia pewnego osiołka i zarazem od dźwięku jego rżenia, to hołd dla francuskiego klasyka oraz luźna wariacja na temat jego przedostatniego filmu, "
Na los szczęścia, Baltazarze". Opowieść o zwierzęciu, ergo – o człowieku.
Osiołek
Bressona dreptał przez świat niczym męczennik, w jego czarnych ślepiach odbijała się ludzka niegodziwość. Stawką była pokuta zwierzęcia za grzechy człowieka, co zamieniło prostą opowiastkę w uniwersalną przypowieść – w końcu bez względu na to, ile miejsca dla Boga wygospodarujemy w laicyzującym się społeczeństwie, osiołek może równie dobrze cierpieć za świeckie przewiny. Podobnie jest u
Skolimowskiego, który zaczyna swoją historię w cyrku – osiołek jest tam bity i dręczony, ale spotyka się również z czułością bezimiennej dziewczyny (fantastyczna
Sandra Drzymalska), która traktuje rozstanie niczym miłosną rozłąkę. Kiedy "wolność" tożsamą z widmem wycieńczającej tułaczki zwracają mu aktywiści, pytanie, co będzie dalej, staje się w zasadzie retoryczne. Mówiąc delikatnie,
Skolimowski nie należy do reżyserów, dla których homo sapiens to krynica empatii oraz obleczona skórą, świetlista materia.
Polska i Włochy, wyludnione miasta i zamglone wsie… Przed osiołkiem rośnie świat i maleją ludzie. Zwierzę idzie przed siebie – przez lasy, w których czają się myśliwi, szkoły dla niepełnosprawnych dzieci, w których staje się przedmiotem zaskakującej czułości, oraz pola bitwy prowincjonalnych kiboli.
Skolimowski ilustruje tę wędrówkę kolażem najróżniejszych estetyk. Raz w dalekich planach króluje symetria rodem z filmów
Roya Anderssona (która zaskakująco dobrze zgrywa się z obrazem prowincjonalnej bigoterii). To znów, jakby w hołdzie dla innej zwierzęcej odysei, czyli "
Niedźwiadka"
Jeana Jacquesa-Annauda, film bierze oddech dzięki zamaszystym panoramom. Czasem
Skolimowski wrzuca nas w sam środek sennego koszmaru – z dziwacznymi ujęciami kamer oraz przesaturyzowaną czerwienią spowijającą ekran. Kiedy indziej zaprasza przed kamerę
Isabelle Huppert, za którą kroczy ostra jak brzytwa, antymieszczańska satyra. Szwy są widoczne, ale chyba o to właśnie chodzi. Nie o skazaną na porażkę próbę oddania optyki zwierzęcia, tylko o podprowadzanie widza pod konkretne emocje. Jasne, czasem wiedzie to na mielizny – monumentalna partytura
Pawła Mykietyna, pełna łkających smyczków, kruszącej mury elektroniki oraz innych trąb jerychońskich, to już eksces. Zazwyczaj jednak
Skolimowski projektuje nasze emocje na zwierzę w subtelniejszy sposób. Jego film – na najniższym, narracyjnym poziomie – jest w końcu próbą odpowiedzi na pytanie: "co osiołek czuje?".
Całą recenzję filmu "IO" w reżyserii Jerzego Skolimowskiego można przeczytać na karcie filmu TUTAJ.