To lata 50, to pionierzy, to wreszcie kolonialiści którym wydaje się że wszystko mogą bo są panami świata. Stąd dokument nieco archaiczny jeżeli mówimy o współczesnych kanonach etyki zawodu - filmowca. Jednego nie można im odmówić - cudownie eksplorują, bawią się tym, upajają, bezkompromisowo wchodzą do nieznanego świata a kwintesencją tego wszystkiego jest scena z Odyseuszem :)
Tylko ten zachwyt trochę dziwny jednak (i myślę że nie tylko z dzisiejszego punktu widzenia - wtedy też istnieli obrońcy zwierząt), kiedy z zapałem niszczy się to, co się rzekomo podziwia. Oczywiście osobną kwestią jest, że wtedy zasoby naturalne wydawały się niewyczerpane, a człowiek był panem wszystkiego, ale w tym filmie obok siebie występują współczucie dla zwierząt (np. kaszalotów) i bezmyślne okrucieństwo (np. wobec żółwi)